W ostatnich tygodniach odkryłam naprawdę wiele fajnych kosmetyków i o tych najciekawszych opowiem Wam w dzisiejszym wpisie! Jeśli szukacie taniej i dobrej maskary, świetnego serum do twarzy, czy szczotki do modelowania włosów, to zapraszam do dalszego czytania! Poznajcie moje perełki!
Dla przypomnienia jeszcze – od ponad roku leczę trądzik Izotekiem, więc moja skóra jest sucha i wrażliwa, włosy podobnie. Mam określone potrzeby, wiem czego potrzebuję i świadomie wybieram kosmetyki zarówno pielęgnacyjne, jak i do makijażu.
Cały czas zapuszczam oraz próbuję ujarzmić moje włosy i wygładzić je na tyle, by były satysfakcjonująco proste bez prostownicy. Wychodzi różnie, ponieważ Izotek mocno je przesusza jednak się nie poddaję. Odkryłam nawet ostatnio nową, świetną metodę olejowania, o której wkrótce Wam opowiem (jest boska dla puszących się włosów!), ale dziś chcę się skupić na szczotce do modelowania. Po zrobieniu dłuższej grzywki szukałam czegoś, co pomoże mi ją ułożyć. Wiele dobrego nasłuchałam się o okrągłych szczotkach, więc i ja zdecydowałam się na zakup. Padło na 54 NanoThermic Olivia Garden. Nasze początki byłby dość trudne, bo po jej użyciu miałam lwią grzywę, ale wszystko jest kwestią wprawy. Już jako tako ją okiełznałam i jestem w stanie uzyskać nią efekt na jakim mi zależało. Włosy są ładnie odbite od nasady, wygładzone, mają objętość i fajnie się układają. Używam jej w duecie z suszarką, całość zajmuje dosłownie chwilę. Generalnie jeżeli zaglądacie do mnie regularnie, to wiecie, że szczotki Olivia Garden towarzyszą mi od lat i mam kilka różnych egzemplarzy, także polecam Wam je gorąco! Zarówno tradycyjny model do rozczesywania włosów, jak i płaską do modelowania tzw. Paddle brush z serii NanoThermic, czy właśnie tą okrągłą ze zdjęcia.
Kolejnym hitem ostatnich tygodni jest serum regenerujące strukturę skóry z ceramidami 1%, prebiotykiem 2%, witaminą E 3% oraz kompleksem peptydów 5% od BasicLab. Przepięknie regeneruje, koi oraz łagodzi wszelkie podrażnienia. Przy Izoteku sprawdza się u mnie doskonale i jest fantastycznym plasterkiem dla skóry. Posiada lekką, kremową, nieco mleczną konsystencję, szybko się wchłania i świetnie łączy się z normalnymi kremami, czy tymi z filtrem. Jeżeli borykacie się z zaburzoną barierą hydrolipidową, suchością, czy podrażnieniem, to pozycja obowiązkowa! Ja kończę buteleczkę ze zdjęcia, a nowa już czeka w zapasie. To kosmetyk bez którego nie wyobrażam już sobie mojej pielęgnacyjnej rutyny.
Przez całkowity przypadek odkryłam w moich zapasach świetną maskarę! Mowa o Eveline Big Volume Bang! Jest ona pogrubiająco-wydłużająca, ale co najważniejsze pięknie rozdziela rzęsy i trzyma ich skręt. Ma też od samego początku odpowiednią konsystencję, nie była zbyt rzadka i mokra, jak to mają w zwyczaju niektóre maskary. Nie mogę też przyczepić się do jej trwałości – utrzymuje się cały dzień, bez osypu. Nie powoduje łzawienia, nie rozmazuje się i łatwo rozpuszcza podczas demakijażu. No i posiada silikonową szczoteczkę, prostą, bez udziwnień, takie lubię najbardziej. W zasadzie marka Eveline ma same dobre tusze do rzęs. I w dodatku w niskich cenach. W promocji kupicie je za około 10zł.
Już jakiś czas temu wspominałam Wam o wodzie toaletowej Tealogy Black Rose Tea. Towarzyszyła mi latem i wraz z nadejściem bardziej słonecznych dni znów po nią sięgam. To idealne połączenie orzeźwiającej herbaty i nutą róży. Całość wypada bardzo świeżo, energetyzująco, lekko i czysto. Mi osobiście też dodaje energii i pobudza do działania. Wodę zamknięto w prostej, minimalistycznej butelce. I choć nie są to perfumy, to muszę przyznać, że na mnie zapach ten nosi się zaskakująco długo. Na ubraniach utrzymuje się przez kilka dni, na skórze wyczuwam go jeszcze wieczorem. To naprawdę świetny stosunek jakości do ceny, bo 100ml Tealogy zapłacimy niecałe 100zł. Ogromnie polecam jeśli jesteście fankami lekkich i świeżych aromatów.
Ostatni na liście jest sypki rozświetlacz Claresa Shine Of Mine, który oślepia swym błyskiem. Odcień 11 More-Champagne! jest po prostu przepiękny- bardzo uniwersalny szampan, który sprawdzi się na każdej karnacji. Drobniuteńko zmielony, bez widocznych drobin brokatu, funduje pięknie odbijającą światło taflę. Efekt można stopniować, ale lojalnie uprzedzam, że już odrobina kosmetyku na pędzelku robi wrażenie. Ja ogólnie jestem pod wrażeniem kosmetyków marki, w ubiegłych tygodniach trochę ich poznałam i nie trafiłam na żadnego bubla. Myślę, że przygotuję dedykowany post z garścią recenzji bo mam kilka świetnych polecajek dla Was i chciałabym, abyście poznały je bliżej. Co Wy na to? Koniecznie dajcie mi znać! No i nie wiem, czy już wspominałam – Claresa ma obłędne lakiery hybrydowe. Uwielbiam na przykład ich brąz.
I to wszystko na dziś. Jestem ciekawa, czy znacie któryś z przedstawionych przeze mnie kosmetyków i jakie macie z nimi doświadczenia. Do następnego! :)
Serum mnie zaciekawiło :)
Również używam tuszu Eveline Big Volume Bang i jestem bardzo zadowolona z tej maskary. Świetnie pogrubia moje cienkie rzęsy ;)